Bieszczady

Wycieczki po Bieszczadach

Przypominam sobie kilkudniową wędrówkę po Bieszczadach w ramach rajdu Politechniki Warszawskiej, dawno temu. Namówił mnie do niej mój kuzyn. Miało nas być 12, tymczasem we wtorek, na stacji Zagórz koło Leska, gdzie czekałem na warszawski pociąg, z pociągu wysiadł tylko Staszek. Danka - jego narzeczona, a może już żona - w środę miała zdawać jakiś zaległy egzamin. Po zdaniu, wieczorem miała dolecieć do Rzeszowa, a w czwartek przed południem autobusem dojechać do Ustrzyk Górnych.

Na pierwszy biwak rozłożyliśmy się gdzieś nad Jeziorem Solińskim w rejonie Polańczyka. W środę rano autostopem dojechaliśmy do Wetliny i tam, po sprawdzeniu na rozkładzie jazdy, że autobus do Ustrzyk Górnych odjeżdża o godz. 15, w pobliskiej knajpie spokojnie zajęliśmy się schabowym i piwem. Kiedy o 15.30 autobusu nie było, z przerażeniem na rozkładzie zauważyliśmy znaczek, że autobus ten kursuje tylko do 2 października, a było chyba 5. Licząc na autostop ruszyliśmy w kierunku Wyżnej Przełęczy. Nic jednak nie jechało oprócz prowadzącego schronisko na Połoninie Wetlińskiej faceta na koniu, ale ten nas nie zabrał. Około 19 gdzieś w rejonie Berehów Górnych zobaczyliśmy światła z agregatu prądowego i chyba 10 żołnierzy czy więźniów budujących drogę. Czekali na ostatnią wywrotkę z masą asfaltową i ciężarówkę z ławkami. Obczęstowaliśmy ich papierosami i jakimiś ciastkami, oni odwzajemnili się "chodzącą" kaszanką, ale obiecali zabrać nas do Ustrzyk Górnych. Wywrotka wylała masę i odjechała, natomiast kierowca auta z ławkami za żadne skarby nie chciał nas zabrać - przewozu nie załatwialiśmy wszak z nim, lecz z żołnierzami. Dopiero przyłożenie przez jednego z żołnierzy finki do koła samochodu i zagrożenie przebiciem opony zmieniło jego zdanie.

W schronisku PTTK w Ustrzykach Górnych powiedziano nam, że ktoś dzwonił, że Danka zdała i że jutro przyjedzie pierwszym autobusem z Rzeszowa. Nocleg dostaliśmy w 70-osobowej sali z piętrowymi łóżkami. O 22 ciemno, bo wyłączyli agregat. Smród, chrapanie, coraz to ktoś wychodzi, ktoś usiłuje grzebać w moim plecaku (niewiele tam było, bo większość rzeczy miałem pod poduszką). Ale to był przecież 65 rok i jedyne schronisko w środku Bieszczad. Rano w sklepie GS-owskim nie można kupić chleba - wisi kartka, że jest zebranie w GS-ie w Lesku. No to autostopem do sąsiednich Bereżek - to samo, następna wioska - podobnie. W końcu jakiś rozgarnięty tubylec wyjaśnił, że w takich przypadkach najbliższy otwarty sklep jest w Czarnej, bo tam są dwa sklepy i na zebranie pojechała tylko jedna sprzedawczyni. Podróż po kilka bochenków chleba (resztę przehandlowałem w centrum Ustrzyk) to 60 km i 3 godziny jazdy. Zaopatrzeni w chleb i gotowi do wymarszu na Tarnicę czekamy na autobus z Rzeszowa. A z niego wysiada odstrzelona, niewielka blondynka w elastycznych spodniach, kurteczce z białym lisem wokół kaptura i lekkich butach na nieco podniesionym obcasie. Na plecach plecaczek, z którego z tryumfem wyjęła słoik ze smalcem i dwie cebule. Moje załamanie nie miało granic - z taką babką w Bieszczady? Trochę się uspokoiłem jak wyszła z ubikacji, już przebrana w pionierki, turystyczne spodnie i nieprzemakalną kangurkę (wtedy nazywano to wiatrówka).

Wreszcie ruszyliśmy w kierunku Tarnicy. Naszym celem było powłóczenie się w tzw. worku bieszczadzkim (obszar między Haliczem, Przełęczą Użocką i Sanem). Było to nielegalne - wymagane było jakieś zezwolenie WOP-u, którego oczywiście nie mieliśmy. Na nocleg, już w ciemnościach i deszczu, rozbiliśmy się pod Tarnicą. W piątek raniutko podbudował nas przepiękny widok oświetlonej wschodzącym słońcem szczytowej kopuły Tarnicy i leżących naprzeciwko ostrych grzbietów Krzemienia (Kremenarosa, według ówczesnych map) oraz Bukowego Berda. Po śniadaniu weszliśmy na grzbiet i nie dochodząc do Halicza zeszliśmy w ten worek bieszczadzki.

Zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że są to tereny niezamieszkałe, w których przed milicją ukrywali się różni przestępcy. Dlatego nawet widok odcisku buta w błocie sprawiał, że z plecaków wyciągaliśmy noże - wprawdzie kuchenne, ale zawsze to jakaś broń. Nocleg w płaskim terenie przy ruinach jakiegoś domu. Nie obyło się bez małej awantury Staszka nad marnotrawstwem jedzenia (Danusia była jeszcze bardzo niedoświadczoną kucharką, kilkakrotnie dosypywała kaszy do kociołka, aż w końcu nagotowała jej w ilości wystarczającej dla wykarmienia chyba kilkunastu osób). Niewielki kopczyk pod pobliską jabłonką nie wzbudził naszego zainteresowania. Dopiero rano zauważyliśmy poziomo przybity do drzewa kawałek deski, na którym nożem wyryto jakieś nazwisko - to grób gospodarza.

Wyrywaliśmy stamtąd jak najprędzej. Posługiwaliśmy się kompasem i niedokładną mapą w małej skali. Oczywiście zawsze wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, aż do rana, gdy Halicz z wieżą na szczycie ukazywał się nie z tej strony co trzeba. Wędrowaliśmy drogami, które nagle kończyły się i zaczynały po drugiej stronie rzeki - mostu jednak nie było. Przeprawialiśmy się przez dziesiątki potoków, najczęściej w gumiakach przerzucając je na drugi brzeg, gdyż mieliśmy tylko jedną parę. Przez głębsze rzeczki przechodziliśmy na bosaka - najpierw ja z ogromnym plecakiem Staszka na plecach i swoim plecakiem z przodu, a za mną Staszek z Danką na plecach i z jej plecaczkiem. Z zimna nie czuliśmy nóg - wszak był to październik.

Drapaliśmy się na omal pionowe stoki, w dół zjeżdżaliśmy na tyłkach. Ale takie były Bieszczady!!

Ostatni biwak rozbiliśmy tuż nad jakimś potokiem. Wieczorem z papierem toaletowym poleciałem w krzaki i jeszcze szybciej wróciłem. W krzakach stał słup graniczny, a nasz potok szerokości 3-4 m okazał się być Sanem. Po drugiej stronie był ZSRR, a w maliniaku zauważyliśmy radzieckiego WOP-istę ćmiącego peta. To był nasz najbezpieczniejszy nocleg - pilnowano nas całą noc. Raniutko, bez śniadania (chleba brakło, a z kaszą Danusia załatwiła się dwa dni wcześniej), zwinęliśmy namiot i byle dalej od Sanu. Około południa droga stała się bardziej przystępna - była to trasa jakiejś kolejki wąskotorowej, ale bez szyn. Po dwóch godzinach niesamowicie głodni doszliśmy do pętli bieszczadzkiej, chyba gdzieś w rejonie Stuposian. Autobus był za godzinę, więc jeszcze wypuściliśmy Dankę, by wstąpiła do pobliskiej jednostki wojskowej i wyżebrała trochę chleba. Przyniosła, ale do dziś nam to wypomina. Oczywiście na metę rajdu w Lesku przyszliśmy już po jej zamknięciu.

Myślę, że dla wielu dzisiejszych turystów ten rajd byłby szaleństwem, dla nas jednak był wielką przygodą, wspominaną przy rodzinnych spotkaniach

Kolejką leśną w Bieszczady

Grupa odważnych i żądnych przygód licealistek- Urszulanek 30.06.1996 r. wybrała się w dzikie i tajemnicze Bieszczady. Obóz wędrowny "Kolejką leśną w Bieszczady" zorganizowała nasza pani bibliotekarka Gabriela B. Z Rybnika pociągiem dojechaliśmy do Katowic, gdzie czekała juz na nas pani Grazyna J. oraz pozostałe uczestniczki obozu. Trzecim opiekunem był nasz szkolny lekarz- pan Janusz O. Z Katowic pojechaliśmy pociągiem aż do samego Sanoka. Na miejscu byliśmy wcześnie rano, a więc musieliśmy poczekać, aż schornisko zostanie otwarte. Już w tym samym dniu wybraliśmy się na wycieczkę i dotarliśmy do pięknego skansenu, który zwiedziliśmy. Po uciążliwej nocy humory nam niestety nie dopisywały. Jedynym marzeniem nas wszystkich było, aby w końcu zapaść się w nasze kochane śpiwory. Obóz rozpoczął się pechowo. Nazjutrz na bardzo zabłoconej trasie jedna z jego organizatorek złamała sobie nogę. Pani B. została zniesiona ze szlaku i prztransportowana do szpitala w Sanoku. Do rzepedzi- kolejnej miejscowości naszej wyprawy- udaliśmy się pod opieką pani J. i doktora O., ponieważ pani B. musiała wrócić do Rybnika. Mimo tego przykrego wypadku obóz był bardzo udany. Kolejne miejscowości, jakie odwiedziliśmy, to: Wola Michowska (super atrakcje!- warunki sanitarne cudowne- mam nadzieję, że się domyślacie). Jabłonki, Górzanka (w której jedyny sklep był czynny dwie godziny dziennie!), solina oraz Lesko. Na brak odcisków nie narzekaliśmy. Na szlakach, które są zresztą bardzo słabo oznakowane, podziwialiśmy piękne widoki. Nieraz przedzieralismy się przez pokrzywy, rzeczki, błota. Musieliśmy bardzo uważac na szlaki turystyczne oraz żmije, które towarzyszyły nam non stop. Wspaniałą orientacją w terenie wykazała się nasza polonistka pani J. Pogoda w Bieszczadach dopisała nam, chociaż kilka razy spadł ulewny deszcz. W ostatnim dniu było wręcz upalnie. Z Leska udaliśmy się nad Zalew soliński. Wieczory spędzaliśmy bardzo przyjemnie- najczęściej przy ognisku i wpsólnym śpiewaniu. Podczas jednego z takich ognisk otrzymaliśmy pamiątkowy znaczek- traper z napisem: Bieszczady`96. Do Rybnika opalone i pełne wrażeń wróciłyśmy 14.07.

Uczestniczki obozu serdecznie dziękują organizatorce- pani Gabrieli B. i życzą szybkiego powrotu do zdrowia. Serdecznie dziękujemy także pani Grażynie J. za wspaniałą opiekę, podnoszenie na duchu w trudnych chwilach (a było ich sporo- och, te chaszcze, pokrzywy, błota po kostki...!). Mogłyśmy również doświadczyć pełnej fantazji kuchni pani J. Dziękujemy także naszemu lekarzowi panu Januszowi O. za opieke medyczną i cierpliwe znoszenie naszych babskich humorów.

Trasa przez Bieszczady z Przemyśla do Nowego Łupkowa

Proponuję trasę dla doświadczonych turystów, nie bojących się ryzyka i chcących zboczyć uczęszczanych i zatłoczonych szlaków turystycznych. Trasę tę przeszedłem w poł. lat 90-tych więc pewne informacje mogły się niestety zdezaktualizować.

Wędrówkę rozpoczynamy na stacji PKP w Przemyślu. Warto zwiedzić to piękne, a mało znane miasto przed wyruszeniem na szlak. Z dworca udajemy się w kierunku centrum. Następnie podążamy szlakiem czerwonym na Wapiennicę 394 ( wszystkie wysokości w m.n.p.m. ) Po drodze i na samej Wapiennicy forty i fortyfikacje dawnej twierdzy Przemyśl z czasów I wojny światowej. Z Wapiennicy podążamy za znakami niebieskim, początkowo oba szlaki idą razem, do Kalwarii Pacławskiej.

Po drodze piękne widoki na dolinę Wiaru i wzgórza Pogórza Przemyskiego. W Kalwarii Pacławskiej warto zwiedzić kościół i drużki kalwaryjskie. Nocleg możemy uzyskać w miejscowym domu pielgrzyma, albo u gospodarzy. Czas przejścia ok. 6 h.

2 dzień.

Z Kalwarii Pacławskiej idziemy cały czas szlakiem niebieskim przez leśne ostępy, docierając do sławnego Arłamowa, niegdyś ośrodka rządowego i miejsca internowania Lecha Wałęsy w stanie wojennym. Można tu również przenocować. Dalej idziemy przez łagodne wzniesienia do Wojtkowej. Tu gdzieś w okolicy proponuję rozbić namiot i przenocować. Czas przejścia ok. 5 h.

3 dzień.

Z Wojtkowej podążamy cały czas szlakiem niebieskim do Ustrzyk Dolnych. Po drodze przekraczamy kilka grzbietów i dolin. Czas przejścia ok. 8-9 h. W Ustrzykach szereg możliwości noclegu, od pola namiotowego, przez schronisko młodzieżowe do hotelu.

Z Ustrzyk Dolnych udajemy się szlakiem niebieskim lub żółtym ( zależnie od tego gdzie mieszkamy ) na szczyt Gromadzyn 654. Stąd ładne widoki na okoliczne wzniesienia. Następnie udajemy się za szlakiem niebieskim do miejscowości Równia ( ładna cerkiewka ), pokonujemy grzbiet Żukowa i przez Daszówkę wchodzimy w rejon wzgórz okalających Zalew Soliński. Tak docieramy do Zatoki Potoku Czarnego ( Chrwet ).

Tu proponuję rozbić namiot i spędzić noc nad brzegiem zalewu. Można jednak udać się dalej, na któreś z licznych tu pól namiotowych, albo do schroniska PTTK na Majdanie. Czas przejścia do Chrwetu ok. 5 - 6 h.

Dzień 5.

Z Chrwetu podążamy szlakiem niebieskim przez Polanę na grzbiet Otrytu. Tu przez leśne ostępy będące ostoją największego w Polsce Węża Eskulapa docieramy do schroniska studenckiego "Chatka socjologów" ( możliwość noclegu ). Stąd schodzimy do Dwernika ( sklepy, stanica ZHP ) Po przejściu wdrapujemy się na szczyt Magury Stuposiańskiej 1016. Z podszczytowych polan przepiękne widoki. Tu również warto się rozbić na dziko, aby o świcie podziwiać przepiękny wschód słońca. Można jednak zejść ze szczytu do schroniska studenckiego Koliba i tam przenocować ( szlak niebieski a potem zielony ). Czas przejścia 9 - 10 h.

Dzień 6.

Z Magury Stuposiańskiej schodzimy szlakiem niebieskim do Przczelin, a następnie podchodzimy na Bukowe Berdo wchodząc w krainę słynnych bieszczadzkich połonin. Idąc dalej docieramy do Krzemienia1335 i Tarnicy 1346, najwyższego szczytu polskich Bieszczad. Stąd udajemy się szlakiem czerwonym do Ustrzyk Górnych, gdzie mamy liczne możliwości noclegu. Od campingu, przez schronisko PTTK do hotelu. Można również z Tarnicy zajść szlakiem niebieskim do Doliny Wołosatego, a stamtąd dojść do Ustrzyk Górnych. Czas przejścia ok. 6 - 7 h.

Z Ustrzyk Górnych udajemy się szlakiem niebliskim na szczyt Wielkiej Rawki 1304 słynący z jednej na najwspanialszych w Polsce panoram. Stąd wędrujemy szlakiem niebieskim na szczyt Kremenaros 1221, gdzie stykają się ze sobą trzy granice: Polski, Ukrainy i Słowacji. Dalej idziemy grzbietem granicznym przez kolejne szczyt. Szlak się wyraźnie wyludnia, im dalej jesteśmy do Wielkiej Rawki.

Namiot proponuję rozbić na szczycie Rabiej Skały 1199. Można też zejść do Wetliny i tam przenocować. Czas przejścia 7 - 9 h.

Dzień 8.

Ze szczytu Rabiej Skały idziemy szlakiem niebieskim grzbietem granicznym. Z kolejnych szczytów przepiękne panoramy. Najładniejsza z ostatniego z nich Jasła 1153. Z Jasła schodzimy do Roztok Górnych, gdzie można przenocować w miejscowych schronisku prywatnym lub rozbić namiot. Czas przejścia 4 - 5 h.

Dzień 9.

Z Roztok Górnych w dalszym, ciągu idziemy szlakiem niebieskim, początkowo drogą na przełęcz, a następnie skręcamy w lewo i wchodzimy na grzbiet graniczny. Zaliczając kolejne wzniesienia dochodzimy do stacji słynnej ciuchci bieszczadzkiej w Balnicach. Stąd dalej grzbietem granicznym dochodzimy do Głębokiego Wierchu 890. Tu szlak odchodzi od granicy i sprowadza nas przed doliny do stacji PKP w Nowym Łupkowie. Jest tu również przystanek PKS. Można tu przenocować na polu namiotowym, albo udać się do schroniska w Łupkowie. Czas przejścia 8 - 9 h.

Wycieczka przez całe Bieszczady

Naszą podróż zaczęliśmy z Przemyśla. Do Przemyśla dojechaliśmy pociągiem.

Dzień 1: Przemyśl - Huwniki około 25 km

Do Przemyśla dojechaliśmy dość późno więc nie było co się oglądać trzeba było szybciutko znaleźć nocleg. Pierwszą noc postanowiliśmy spędzić w Huwnikach iż jako wg przewodników jest tam jakowe schronisko. Jadąc po drodze podziwialiśmy piękne krajobrazy Pogórza Przemyskiego Do Huwnik dojechaliśmy zmierzchem i jakie było nasze rozczarowanie gdy nie znaleźliśmy tam żadnego schroniska. Mogliśmy spróbować u Księdza w pobliskiej Kalwarii lub na sianie u gospodarzy lecz na sianie warunki były nieciekawe oprócz tego czekało na nas tam jeszcze towarzystwo jakiś ludzi niekoniecznie wzbudzających zaufanie. Tak więc w końcu udało nam się znaleźć jakiś Dom opieki społecznej gdzie znalazły się dwa pokoje gościnne - Mieliśmy szczęście oba były puste tak więc wybraliśmy większy i tam właśnie spędziliśmy pierwszą noc. Co do ceny 15 zł za dobę ale warunki super łazienka itd.

Dzień 2: Huwniki - Komańcza ~ 70 km

Rano wstaliśmy zjedliśmy śniadanie pod pobliskim spożywczakiem i ruszyliśmy w dalszą trasę. Górki zaczynają się robić większe i na podjazdach (serpentynach) można wyzionąć ducha - do tego dobijający tuman much ciągnący się za człowiekiem. Ale gdy było pod górkę musi być i z górki zjazdy kilometrami serpentyn mogą przyprawić człowieka o obłęd - można powiedzieć orgazm dla człowieka z nizin. Po drodze dojeżdżamy do Sanoka postanawiamy się tam zatrzymać i obejrzeć skansen (podobno największy w Polsce a może i w Europie). W skansenie jest przechowywalnia bagaży gdzie można zostawić rowerki.

Po godzince łażenia po skansenie oraz zrobieniu zakupów (UWAGA!!! ostatnie miejsce gdzie można jeszcze kupić np dętkę do roweru) ruszyliśmy w kierunku Komańczy - po drodze mały posiłek na trawce. I lądujemy znów o zmierzchu w Komańczy udajemy się do schroniska Pttk lecz zniechęceni ceną 20 zł /doba postanawiamy udać się na poszukiwanie schroniska niegdyś studenckiego teraz ekologicznego. Trzeba się trochę naszukać ale można je znaleźć. Doba w schronisku Ekologicznym kosztuje 12 zł - jest również miejsce na rowerki. Można skorzystać tam z prysznica (ciepłą wodę trzeba grzać) oraz z kuchenki gazowej. Jest miejsce na ognisko gdzie można upiec sobie kiełbaskę i pośpiewać przy gitarze.

Dzień 3 Trasa Komańcza-Chryszczata-Komańcza

Postanowiliśmy pojeździć trochę bez ciężkich sakiew tak więc kierując się przewodnikiem "Najlepsze Wycieczki na Rowerze Górskim" Wybraliśmy 47 kilometrową trasę na szczyt Chryszczatej. Ciężki chwilami niemożliwy podjazd a potem po chwili zasłużonego odpoczynku karkołomny zjazd to jest to. Podczas tej wycieczki uszkadzam tylną przerzutkę oraz uszkadzam linkę do przerzutki. Po powrocie do schroniska udaje mi się to naprawić lecz od tej pory nie dysponuje wszystkimi przełożeniami w rowerze (dlatego ostrzegam jeśli nie macie czegoś ważnego do roweru to ostatnim miejscem na zakupy jest SANOK). Zmęczeni trudami dnia kładziemy się spać.

Dzień 4 Komańcza - Wietlina ~ 40km

Tak tu zaczynają się Bieszczady - Komańcza jest uważana za nieoficjalną granice Bieszczad. Widoki zwalają z nóg (roweru ;-)).Oczywiście w Wietlinie Lądujemy jak zawsze nie najwcześniej do wyboru mamy albo luksusowe schronisko PTSM za 12 zł/doba lub położone Studencką Bazę Noclegową (za torami) za 7zł - doba. Wybieramy wariant drugi mając nadzieję spotkać fajnych ludzi. Nie pomyliliśmy się spotkaliśmy studentów grających na gitarce i śpiewających - cool. Co do warunków to wygląda to tak drewniany domek bez prądu, piętrowe łóżka, mało miejsca w pokoju, woda w strumyku - jak dla mnie bomba. Aby zmieścić trzy rowerki w małym pomieszczeniu trzeba się nieźle nagimnastykować.

Dzień 4 Wietlina - Ustrzyki Górne ~ 20km

W Wietlinie następnego dnia rano wybieramy się bez sakiew na 44 kilometrowa wycieczkę po uroczych okolicach a po powrocie udajemy się do Ustrzyk Górnych. Do Ustrzyk dojeżdżamy kiedy???? - oczywiście tradycyjnie o zmroku i udajemy się na słynny nocleg do księdza. Cena 10 zł doba - drewniany domek coś ala ten z Wietliny domek jest na w jednym domku jest kilka pokoi niektóre z nich są przejściowe więc musimy mieć trochę zaufania do współlokatorów z którymi którzy aby dostać się do swojego pokoju muszą przejść przez nas często w trakcie naszej nieobecności. Jeśli komuś to nie pasuje są jeszcze kwatery w murowanym "hoteliku" 15 zł za dobę. Dostęp do kuchni, gazu, talerzy, sztućców, ciepłego prysznica za darmoszkę. Miejsce dla rowerów też się powinno znaleźć.

Dzień 5 Ustrzyki Górne - Rajskie ~ 70km

Wstając rano udajemy się pieszo na Tarnicę - najwyższą górę w polskich Bieszczadach 1346 m.n.p.m. Do Wołosatego można za 3 zł dojechać rozgruchotanym PKS-m z Wołosatego jest bliżej na Tarnicę. Trasa początkowo zapowiadała się nieciekawie (nigdy przedtem nie łaziłem po górach) ale bez problemu weszliśmy na szczyt - obowiązkowe duże ilości czegoś do picia. Z Tarnicy uraczyliśmy widoku wspaniałych krajobrazów.

Innym już szlakiem wróciliśmy do Ustrzyk gdzie nie mając dość wrażeń osiodłaliśmy nasze rowery - mieliśmy w zamiarze udać się na przełęcz pod Rozsypańcem lecz niestety mając za sobą 80 % trasy zostaliśmy cofnięci ze szlaku przez Strażników Bieszczadzkiego Parku Narodowego - ogólnie jest formalny zakaz poruszania się rowerem poza drogami publicznymi na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Cóż wróciliśmy niepocieszeni do Ustrzyk z skąd czym prędzej ruszyliśmy w kierunku Soliny. Początkowo trasa przez Pszczeliny, Struposiany do Dwerniczka prowadzi gładkim asfaltem po płaskim terenie, można na tym odcinku "rozbujać" się i utrzymywać sporą prędkość. Dalej zaczyna się trudniejszy teren jadąc wzdłuż koryta Sanu raz to podjeżdżamy raz zjeżdżamy. Drogę ta pokonywaliśmy jedynie w świetle gwiazd i naszych lampek. Za dnia trasa ta musi być urocza gdyż towarzyszą nam widoczki na dolinę Sanu. Dojechaliśmy w końcu umęczeni do miejscowości Rajskie gdzie nie udało nam się znaleźć żadnego noclegu i korzystając ze sprzyjających okoliczności natury spędziliśmy noc pod chmurką (nocleg w tej miejscowości stanowczo odradzam wprawdzie w Rajskiem są 3 duże ośrodki wczasowe lecz są to zakładowe ośrodki wczasowe i jeśli nie będą zajęte to nocleg w nich kosztuje majątek).

Dzień 6 Rajskie - Bircza ~70km

Czując zbliżający się koniec wyjazdu a chcąc co nieco jeszcze zobaczyć wstajemy ledwo świt w Rajskiem i ruszamy na Polańczyk a później na Solinę. Tam robimy sobie mały piknik wśród 100 turystów, kramików itp. ogólnie moim zdaniem straszna komercja i tłok w tej Solinie ale widoczki są ok. Wrażenie też robi monstrualna 70 metrowa tama (największa w Polsce).

Po pikniku ruszyliśmy mało uczęszczanymi trasami w kierunku Przemyśla (Olszanica, Wojtkówka, Kuźmina, Bircza). Fantastyczna jest prosta z górki do miejscowości Wojtkówka jadąc nią uzyskiwaliśmy prędkości ponad 70km/h. W Birczy nocleg znaleźliśmy w PTSM znajdującym się w budynku szkoły 8zł/doba prycza dostęp do garnków, talerzy gazu za darmoszkę trochę przeszkadzał unoszący się w powietrzu "zapach" pleśni ale naprawdę tylko trochę bardzo w porządku w tym przybytku okazał się pan chyba kierownik który wieczorem poratował nas chlebem którego nie mogliśmy nigdzie kupić.

Rankiem wyruszamy z Birczy w kierunku Przemyśla spokojnie pokonujemy dystans około 30 km i spokojnie zdążamy na pociąg.